|
|
Jarosław
Żukowski
Ad Fontes czyli Baden Powell na nowo odczytany
Mój kolega z dawnej Głównej Kwatery ZHR (lata 1990-93), Marek Kamecki, przy okazji ukazania się nowego wydania „Wskazówek
dla skautmistrzów” zalecał zgromadzonym czytanie: raz
dziennie, tak przed pacierzem i Pismem Świętym, aby łatwiej
pojąć sens interesu, w którym się siedzi. Ponieważ jestem
grzecznym chłopcem i vicka słuchałem, zacząłem czytać
„Wskazówki …” raz jeszcze. I stało się: wciągnęły mnie,
pochłonęły w zupełności. Tak jak kiedyś pochłonęła mnie moja
drużyna przed paru laty. Nagle wszystko wydało się proste i
jasne, i w sumie tylko korzystać z tego, co Bi-Pi nam
zostawił. Ale tu dopiero zaczynają się schody. Bo kiedy
spojrzeć na codzienną praktykę w drużynach, to okazuje się, że
bardzo daleko odeszliśmy od tego, co nam Bi-Pi zaproponował,
daleko odeszliśmy od źródeł. Stąd mój pomysł, aby do źródeł
(ad fontes) powrócić, aby razem, raz jeszcze czytać naszą
Księgę, a jej mądrość spróbować wcielić w życie. Zapraszam do
lektury.
Każdy z osobna
Zacznijmy z grubej rury. W rozdziale „Charakter” Bi-Pi pisze,
że wychowanie polega na budowaniu charakteru i tworzeniu
człowieka, każdego z osobna. Gdzie indziej pojawi się kwestia
pracy drużynowego sformułowana podobnie „trzeba działać raczej
na poszczególne jednostki, niż na cały zespół zbiorowo”. Nie
chcę zastanawiać się tutaj nad sprawami, co to znaczy
„budowanie charakteru” i „tworzenie człowieka”. To ważne, ale
o tym może innym razem. Teraz chcę skupić uwagę na określeniu
„każdy z osobna”. Co to znaczy wychowywać „każdego z osobna” ?
Zdaję sobie sprawę, że odpowiedź na moje pytanie jest niemalże
oczywista, ale zadaję je po to, aby skonfrontować to, co pisze
Bi-Pi z rzeczywistością naszych drużyn.
Przyjrzyjmy się im. Zazwyczaj w naszym pojęciu „dobra drużyna”
to drużyna duża, licząca sobie 25 – 30 chłopaków, co w
przybliżeniu daje około 4 zastępów. Fantastycznie ! Drużynowy
pracuje z każdym chłopakiem, co oznacza, że ma z nim dobry
kontakt, zna jego „zady i walety”, ma czas, aby pogadać z
delikwentem o jego numerach ze szkoły, obejrzeć nową serię
znaczków pocztowych czy ostatni okaz kapsla. Ma też czas, żeby
zamienić słowo z zastępowym na jego temat, wypić „przy okazji”
herbatkę z rodzicami. Tymczasem chłopcy robią składkę w
drużynie na zarobki drużynowego, lub tez odrabiają za niego
lekcje, czytają lektury, robią sprawozdania na zajęcia.
Dlaczego ? Bo inaczej nie można – jeżeli chce się pracować „z
każdym z osobna”. Pomnóżcie sobie wspomniane „wydatki czasowe”
razy 25 – 30. Okaże się, że zostaliście etatowymi
wychowawcami, na nic innego (szkołę, rodzinę, karate i ryby)
nie ma czasu, nie mówiąc już o przyzwoitej ilości snu.
Niestety, aby oddziaływać na chłopca, trzeba go znać, a to
duża inwestycja czasowa.
Ale czy koniecznie sprawy trzeba rozpatrywać indywidualnie ?
„Wskazówki…” bezlitośnie mówią: tak, „ponieważ jest to jedyny
sposób wychowywania”. Nie ma innego. „Możecie nauczyć każdą
ilość chłopców, nawet tysiąc równocześnie, jeśli macie donośny
głos i odpowiednie metody utrzymania karności. Ale to nie jest
kształtowanie charakteru, to nie jest wychowywanie”, to jest
szkoła, powie parę stron wcześniej Bi-Pi. Cały cymes polega na
tym, jaką drużynę chcemy mieć: pięknie umundurowaną, równo
tupiącą, zaprawioną w terence i pionierce, gdzie harcerskość
określa wyszkolenie techniczne, czy też drużynę, gdzie chłopcy
rozwijają swoje zainteresowania i siebie, pokonują nowe
zadania, budując przez to swą osobę, a drużynowy to nie facet
znany z widzenia, ale przyjaciel – partner, który dzieli się
swoim doświadczeniem (poprzez zastępowych) i nieustannie szuka
nowych możliwości rozwoju dla „każdego z osobna”.
Przesadzam ? Zapewne, ale tylko po to, aby zdać sobie sprawę,
po której stronie jestem: ładnej drużyny (na miarę chorych
ambicji), czy chłopaka – najważniejszego w tym całym interesie
? każdy z chłopaków „jest jednym ze stada, ale posiada
jednocześnie własną istotę”. Tej istoty nie można zgubić,
zapomnieć o niej, rozmydlić, albo przyciąć pod jeden,
regulaminowy wymiar. Wówczas Wasza praca jest psu na buty
warta, bo na pewno nie służy chłopakowi.
Czytając „Wskazówki …” zwróciłem uwagę (dewiacja zawodowa) na
jeden drobiazg: o kim pisze Bi-Pi – o chłopcu czy o chłopcach
? Gwarantuję Wam (bo liczyłem), że „chłopca” jest tam dwa razy
więcej niż „chłopców”. Skąd ta liczba pojedyncza ? Z faktu, że
pisze się tak, jak się myśli, a Bi-Pi, wierzcie mi, myślał
przede wszystkim o „chłopaku”, a dopiero potem o „chłopcach” –
nigdy odwrotnie.
Jeżeli uznamy, że drużyna to instytucja, gdzie pracuje się z
chłopakami „z każdym z osobna”, to należy przyjąć tego
konsekwencje. Oznacza to ni mniej, ni więcej tyle, że powinna
ona skupiać około 16 harcerzy, tylu, co miał Bi-Pi (aby
„podołać w odnajdywaniu i wydobywaniu indywidualnego
charakteru każdego z nich). Marabut miał swoich tylko 8, być
może uznał, że jest od mistrza gorszy o połowę. Ponieważ
drużynowy to sztuka ambitna, niech dobija więc do 20, ale
wyżej ani kroku dalej. Dalej trzeba zdać sobie sprawę, że
przestajemy zajmować się wychowaniem, owszem możemy
oddziaływać na zastęp zastępowych i jeszcze paru „wybranych”,
ale na pewno nie na całość. Darujcie mi ten radykalny realizm,
ale to nie ja, to Bi-Pi tak wymyślił. W tym momencie każdy,
kto choć trochę zna „Wskazówki …”, powie: „Co za bzdura !
Przecież Bi-Pi mówił o 32”. Chyba tylko dlatego, żeby nie
urazić tych, co swe drużyny rozbudowali niemiłosiernie. Bo tak
między nami mówiąc, pokażcie mi drużynowego, który powie, że
jest lepszy dwa razy od Bi-Pi. Jako ZHR powinniśmy wystąpić
dla gościa o Nobla.
Czytajcie „Wskazówki …”.
Jarosław Żukowski hm
Dziennikarz, dawny instruktor
Północno-Wschodniej Chorągwi Harcerzy, w latach 1992-93
członek Głównej Kwatery Harcerzy, Redaktor Naczelny
„Drogowskazów”.
|
|
|