|
|
Wojciech
Hoser
O Zielonym Świerszczyku jeszcze
słów kilka.
Na temat Zielonego Świerszczyka, czyli wydawanego od listopada
2000 do
czerwca 2003 internetowego pisma dla instruktorów ZHR, parę
razy już
pisałem. Jak wiadomo jednak podsumowywanie własnych osiągnięć
jest
czynnością przyjemną i wpływa kojąco na psychikę, więc z
przyjemnością,
na prośbę redakcji "Pobudki", zabiorę się do tego jeszcze raz.
Świerszczyk powstawał w szczególnym czasie - wydawało się nam
wówczas,
że od prowadzonego przez ekipę Pawła Zarzyckiego "dookreślania
ideowego"
Mazowsza i całego ZHR-u nie ma już odwrotu. Czuliśmy, że
podejmowane
przez nas inicjatywy, w tym dotyczące kształcenia instruktorów
(kursy
"Wianami"), są, w sposób nie zawsze elegancki i rzeczowy,
torpedowane
przez władze obu mazowieckich chorągwi. Zmęczeni byliśmy
niekończącymi
się dyskusjami, ciągłą walką o prawo do własnego zdania,
własnych przekonań.
A z największym niepokojem obserwowaliśmy osoby świeżo
zdobywające
stopnie instruktorskie - osoby, które przez swoich
"wychowawców"
pozbawiane były prawa i obowiązku (!) stawiania pytań - o
metodę, o
ideę, o kształt organizacji.
Stąd pomysł na próbę dotarcia do jak najszerszego grona
instruktorów.
Dotarcia w sposób mocny, prowokujący, zmuszający do myślenia.
Aż prosiło
się, aby wykorzystać licznie występujące w funkcjonowaniu
organizacji
rozmaite absurdalne pomysły, co gorsza traktowane często w
sposób
przekomicznie poważny. Wybór prześmiewczej formy zapewne
zdeterminował
odbiór Świerszczyka. Z jednej strony, niewątpliwie, pismo było
chętnie
czytane. Z drugiej strony, naraziliśmy się na ryzyko
sprowadzenia do
roli błaznów - a tymczasem staraliśmy się zawsze, w każdym
numerze,
mówić o rzeczach ważnych.
A efekty - bardzo trudno dziś powiedzieć, czy i jaki wpływ na
cokolwiek
miał Świerszczyk - poza umożliwieniem redakcji zachowania
jako takiej
równowagi psychicznej. Można jednak pokusić się o dwie tezy.
Po
pierwsze, pismo w pewien sposób skupiło osoby krytycznie
oceniające
forsowany kierunek rozwoju ZHR-u, pozwoliło im się policzyć. A
po drugie
pokazało, że można stawiać pytania, mieć inne zdanie. Smutne
to, ale dla
części, zwłaszcza młodszych instruktorów ZHR, było to
doświadczenie
odkrywcze.
W ostatnim numerze pisma, dostępnym nadal w internecie, można
przeczytać
szersze podsumowanie naszej działalności (choć pisane z innej
perspektywy czasowej). W podsumowaniu tym krótko przypominamy
także
tematy, którymi w kolejnych numerach się zajmowaliśmy. Tu
jeszcze kilka
słów o jednym z nich, który wzbudził chyba największe
kontrowersje.
W numerze szóstym opisywaliśmy historię niepełnosprawnego
Adama,
którego, ze względu na ułomność fizyczną, pozbawiono
możliwości zdobycia
stopnia instruktorskiego. Historia jest wymyślona - wbrew
obawom części
czytelników (choć w świetle ostatnich wydarzeń wokół drużyn
integracyjnych staje się niebezpiecznie prawdopodobna). A
właściwie
"wymyślona" to nie jest dobre słowo - wydarzyła się
rzeczywiście, tyle
tylko że nie chodziło o niepełnosprawność fizyczną, ale o
sprawy wiary.
Komisja Instruktorska nie zamknęła zrealizowanej próby na
stopień
przewodnika, argumentując że kandydat jest "zbyt mało
wierzący".
Historia miała rzeczywiście swój dalszy ciąg, zahaczając o
Komisję
Rewizyjną i Radę Naczelną. Wszystkie cytowane wypowiedzi, po
odpowiednim
przełożeniu na kwestie wiary, są autentyczne. I do dziś,
przynajmniej u
mnie, wzbudzają żywe emocje. Zapraszam do lektury
przedrukowanego w tym
numerze "Pobudki" artykułu.
No cóż - o ile Zielony Świerszczyk był, w pewien sposób,
krzykiem
rozpaczy, o tyle pozostaje życzyć nam wszystkim, aby "Pobudka"
była
raczej wołaniem nadziei. I tylko, parafrazując hasło wyborcze
Jana
Pietrzaka, "lepiej pewnie będzie, ale weselej raczej nie".
Były sekretarz byłej redakcji "Zielonego Świerszczyka"
pwd. Paweł Pałucha HR
Strona Świerszczyka:
http://www.swierszczyk.prv.pl
Zaczerpnięto z: „Zielony
Świerszczyk. Niezależny nieregularnik Mazowieckiej Chorągwi
Harcerzy”
"Inni" w ZHR-e?
Historia Adama.
Dziś już nawet nie pamiętam jak
dokładnie zaczęła się historia z Adamem. W każdym razie to
było ładnych kilka lat temu, na udanym wyjeździe naborowym w
Jurę Krakowsko - Częstochowską. Nie działo się tam nic
szczególnego, ot po prostu czołgaliśmy się w jaskiniach,
zwiedzaliśmy zamki, śpiewaliśmy przy ognisku. Kilku chłopakom
bardzo się ten wyjazd spodobał i postanowili wstąpić do
drużyny. Wśród nich był także Adam. Dopiero po dłuższym czasie
zorientowałem się, że chłopak bardzo wyraźnie utyka na prawą
nogę. Zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że od urodzenia
ma prawą nogę krótszą od lewej o 5 centymetrów. Nie wydawało
mi się to problemem, co wcale nie oznacza, że uważam sprawność
fizyczną za mało ważną sprawę. Nie było mi też oczywiście
wszystko jedno, czy Adam może biegać czy nie. Z całego serca
życzyłem mu, aby był w pełni zdrowy, ale równocześnie zdawałem
sobie sprawę, że niewiele mogę w tej kwestii zrobić. W mojej
drużynie było zawsze około połowy osób, które miały jakieś
problemy ze zdrowiem. Nie brali oni udziału w codziennej
gimnastyce, meczach rugby i piłki nożnej, ograniczali się
jedynie do kibicowania podczas międzydrużynowych zawodów
sportowych. Ciekawa sprawa, że nigdy nie dochodziło do sporów
na tym tle, nikomu zdrowemu nie przeszkadzało, że część z nas
nie może szybko biegać i brać udziału w zajęciach sportowych.
Panowała zawsze prawdziwie braterska atmosfera.
Dziś gdy o tym myślę, mam takie
przeświadczenie, że to była atmosfera, która pomagała zdrowym
docenić swoją sprawność, a chorym w spokoju i akceptacji
siebie odnaleźć zdrowie. W każdym razie wtedy o tym zupełnie
nie myślałem. Wspólnie cieszyliśmy się wielką przygodą życia,
jaką bez wątpienia jest harcerstwo.
Mijały kolejne niezapomniane
obozy i zimowiska, do drużyny trafiały kolejne roczniki
chłopaków. Adam i jego rówieśnicy powoli zaczynali brać na
siebie część odpowiedzialności za losy drużyny. Tymczasem w
ZHR zachodziły poważne zmiany, które wtedy nie wydawały mi się
jeszcze bardzo groźne. Wobec powszechnej cherlawości polskiej
młodzieży i słabej kondycji zdrowotnej całego społeczeństwa
postanowiono położyć większy nacisk na rozwój fizyczny.
Moja drużyna i jej podobne coraz
częściej spotykały się z krytyką organizacyjnych władz.
Dlaczego w druha drużynie gimnastyka jest tylko dla chętnych?
Czemu nie cała drużyna była na zawodach? Słyszałem, że w
twojej drużynie rozwój fizyczny jest tylko dla hobbistów? Czy
to wy jesteście tymi słynnymi wymoczkami? Może powinniście
przenieść się do ZHP, tam są drużyny nieprzetartego szlaku?.
Tego typu pytania padały coraz częściej. Broniłem się
tłumacząc, że zmuszanie do ćwiczeń fizycznych może zrobić
więcej szkody niż pożytku.
Sugerowałem, że sprawami zdrowia
i rehabilitacji powinni zajmować się przede wszystkim lekarze,
ewentualnie trenerzy sportowi, po odpowiednich studiach.
Najczęściej dowiadywałem się w odpowiedzi, że jedynie przez
ciężkie ćwiczenia wiedzie droga do sprawności fizycznej, a
każdy drużynowy powinien być lekarzem i trenerem w swojej
drużynie.
Coraz częściej odbijałem się od
ściany niezrozumienia, tłumaczenie swoich racji i uzyskiwanie
akceptacji dla swych działań zaczynało pochłaniać coraz więcej
mojej energii. Sytuacja w organizacji zaczęła także odbijać
się na mojej drużynie. Pamiętam jak dziś minę jaką zrobił
Adam, gdy na jakiejś imprezie chorągwi po porannym apelu padła
komenda: w prawo zwrot, na zawody sportowe marsz!.
Chłopakom idiotyczne wydawało się wywieranie presji na osoby z
kłopotami zdrowotnymi, aby brały udział w zawodach sportowych.
Coraz częściej także dostrzegali obłudę głosicieli priorytetu
fizycznego rozwoju. O potrzebie ruchu i znaczeniu sportu w
życiu mówili bowiem często instruktorzy z wielkim brzuchami,
które stanowiły jawne zaprzeczenie wypowiadanych haseł.
Prawdziwy problem zaczął się
jednak, gdy postanowiłem przekazać Adamowi drużynę. Nie
wyobrażałem sobie, żeby to, że utyka, stanowiło przeszkodę.
Absurdalne wydawało mi się rozumowanie, że jeśli drużynowy
będzie miał jedną nogę krótszą, to wszyscy jego harcerze też
będą chcieli mieć krótsze nogi. Wierzę w przykład własny, ale
bez przesady... Wiedziałem także, że Adam, świadomy swej
ułomności, będzie szczególnie troszczył się o rozwój fizyczny
w drużynie. Wiedziałem, że to rozsądny i odpowiedzialny
chłopak. Znakomity kandydat na drużynowego, świadomy
wychowawca.
Adam zaczął prowadzić drużynę,
otworzył próbę na stopień przewodnika. Mimo, że nieprzychylna
atmosfera wciąż narastała, byt Adama w ZHR-e nie wydawał się
zagrożony. Niestety, próbę przewodnikowską przyszło Adamowi
zamykać w nowej komisji instruktorskiej, w której prym wiedli
głosiciele priorytetu sprawności fizycznej. Ich uwagę
przyciągnęła nie wzorowo zrealizowana próba Adama, ale jego
krótsza noga. Zasypali go mnóstwem niedelikatnych pytań na ten
temat: Czy druhowi zdarza się biegać? Jak długi dystans
może druh przebiec? Czy zdarzyło się kiedyś druhowi gonić
uciekający autobus, jak sobie druh radził w tej sytuacji? Czy
druh podobnie jak Ojciec Święty Jan Paweł II jeździ na
nartach? Brakowało jedynie prośby, aby poskakał przed nimi
i spróbował przebiec się od ściany do ściany.
Nie wiem jak Adam czuł się w tej
sytuacji. Wiem jedynie, że do końca zachował spokój i
cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. Po dość długiej
rozmowie komisja podjęła decyzję, którą do dzisiaj uważam za
niesprawiedliwą i sprzeczną ze statutem ZHR-u. Powiedziano
mianowicie Adamowi, że nie może otrzymać stopnia przewodnika
dopóki nie będzie w pełni sprawny fizycznie.
Coś we mnie zawrzało. To znaczy
ma czekać aż jego prawa noga wydłuży się o brakujące pięć
centymetrów? Przecież to idiotyczne! Byłem ponadto przekonany,
że to oczywiste naruszenie statutu, który mówi, że ZHR jest
organizacją otwartą dla wszystkich, których postawa jest
inspirowana Przyrzeczeniem i Prawem Harcerskim. Dla
wszystkich, czyli nie tylko dla sprawnych fizycznie...
Kiedy poruszyłem to w rozmowie z
instruktorami, będącymi zwolennikami frakcji priorytetu
rozwoju fizycznego, dowiedziałem się, że moje rozumowanie jest
błędne. Przecież w Przyrzeczeniu harcerskim jest mowa o
pełnieniu służby, a jaką służbę może pełnić kuternoga? W
Prawie Harcerskim jest powiedziane, że Harcerz jest
pożyteczny, a przecież inwalida nie jest nikomu do niczego
potrzebny.
Po takich argumentach
zrezygnowałem z prób przekonywania moich adwersarzy, czułem,
że mówimy zupełnie innymi językami. Tymczasem Adam był po
komisji załamany i zniechęcony. Ktoś zaproponował mu, żeby
zamaskował swój but ortopedyczny i udawał przed komisją, że
wszystko jest w porządku. Adam nie zgodził się na to, wierzył,
że uczciwość jest sprawą podstawową: Chyba bardziej
wychowawcze dla chłopaków jest, jeśli w prawdzie przeżywam
swoje kalectwo, niż udaję, że wszystko jest O.K. Chłopaki
zresztą od razu wyczuliby fałsz.
Nie mogłem się z nim nie
zgodzić. Postanowiłem jednak nie pozostawiać tej sprawy w ten
sposób. Napisałem protest do Komisji Rewizyjnej Związku,
twierdząc, że odmówienie przyznania Adamowi stopnia było
naruszeniem statutu. Komisja Rewizyjna zwróciła się do Rady
Naczelnej z prośbą o interpretację zapisów statutowych. Dziś
gdy piszę ten list leży przede mną uchwała Rady Naczelnej w
tej sprawie. Czytam tam, co następuje:
W oparciu o statut (Prawo i
Przyrzeczenie), Zarys Programu Wychowawczego, oraz
dotychczasową praktykę wychowawczą Rada Naczelna stanowi, że
wychowanek może być nie w pełni sprawny fizycznie, natomiast
wychowawca musi być przykładem takiej sprawności, musi być
zatem sprawny fizycznie i to w stopniu ponad przeciętnym.
Boli mnie, że pod tym tekstem
widnieje podpis Przewodniczącego mojej organizacji.
Stanowisko, że osobami niepełnosprawnymi możemy się w ZHR-e
opiekować, zajmować się ich rehabilitacją, ale nie
dopuszczamy, aby byli wychowawcami, wydaje się naruszać
przyrodzoną godność tych osób.
P.S. Najsmutniejsze w tej
historii jest to, że choć niedosłownie, to jednak wydarzyła
się naprawdę. Teraz przed delegatami na Zjazd stoi odpowiedź
na pytanie, czy dla Adama i jemu podobnych jest jeszcze
miejsce w ZHR-e? Czy delegaci zdecydują się zatrzymać
postępujący radykalizm organizacji?
phm. Wojciech Hoser HR
Wszelkie artykuły komentujemy na
www.forum.zhr.pl w temacie
„Pobudka”
>>> wejdź
|
|
|