|
|
pwd. Marcin
Ceynowa HR
Koedukacja w
hufcu ZHR ?
Napisałem
artykuł polemiczny. Wbrew tytułowi, nie jest to artykuł
dydaktyczny. Nie zamierzam nikogo uczyć, jak współpracować z
hufcem żeńskim – to byłoby zadanie dla doświadczonego
hufcowego. Nie jestem doświadczonym hufcowym. Jestem jednak
doświadczonym obserwatorem. Od wielu lat pełnię w hufcu, a
także w chorągwii instruktorskie funkcje służebne z drugiej
linii, tam sekretarza Kapituły, gdzie indziej oboźnego kursu
czy zlotu, które mają tę zaletę, że mało kto je lubi i
potrafi docenić płynącą z nich satysfakcję, natomiast
umożliwiają wgląd w rodzenie się pomysłów i idei, a
jednocześnie bezpośrednio obserwować efekt wprowadzania ich
w życie. Mimo tytułu też, dotyczącego spraw pomiędzy
płciami, wiele z argumentów dotykało będzie szerszych
problemów, a więc artykuł nie tylko na jeden temat. A tytuł?
Cóż, komendant mojego kursu podharcmistrzowskiego, na
którego zaliczenie piszę ten artykuł, nieco nietrafnie
rozpoznał moje kompetencje, ale za to doskonale ocenił moje
zamiłowania.
Artykuł jest polemiczny, jak już wspomniałem, nie
dydaktyczny. Chciałbym tutaj przedstawić własne poglądy na
temat współpracy z Organizacją Harcerek, co do której prawie
nikt nie ma wątpliwości, że powinna istnieć, ale niemal
każdy gdzie indziej stawia granicę tej współpracy,
popierając swoje poglądy argumentami ideologicznymi,
tradycjonalistycznymi, logiczno – intelektualnymi,
psychologicznymi czy też własnym rozległym doświadczeniem.
Dyskusja wybucha najczęściej wtedy, gdy ta współpraca się
nie układa, albo gdy ktoś uważa zbyt dobrze układającą się
współpracę za coś niezgodnego z harcerskimi ideałami.
Artykuł pisałem z myślą o ludziach, instruktorach, z którymi
miałem przyjemność dyskutować na ten temat, a także
wszystkich którzy w takich dyskusjach brali udział. Być może
jedna strona lepiej zrozumie swoich adwersarzy, a druga może
zechce wykorzystać któryś z tych argumentów w dyskusji. Bo
jak to czasem bywa w dyskusjach, które pragną zamknąć w ramy
ideałów prozę życia, o ideałach świetnie się dyskutuje, a
życie toczy się trochę samo, bezwzględnie oceniając, czy
pomysł na pracę w drużynie czy hufcu był dobry, czy zły.
Idee miewają tę przyjemną własność, że są na tyle ogólne, że
można z nich wyciągnąć bardzo różne wnioski metodyczne.
Problem
„koedukacji” postawiony jest nieco przekornie, jako że w ZHR
koedukacji rozumianej jako koedukacyjne struktury
wychowawcze formalnie jest niewiele. Stanowimy dwie odrębne
struktury organizacyjne. Wszelkie wzmianki o „koedukacji”
wywołują uśmiechy pobłażania i dyskusje które można
podsumować stwierdzeniem: „o take Polske walczyłem” – w
naszym rozumieniu jest to relikt niekoniecznie chlubnej
przeszłości.
W
niniejszej pracy proponuję skupić się raczej na pytaniach
„czy” niż na konkretnych metodach pracy. Te na pewno będą
się przewijały w toku dyskusji, ale głównie jako przykłady i
ilustracje. Chciałbym tu przedstawić pewne tezy z którymi
się spotkałem w czasie mojego harcerskiego życia. Pisał będę
przede wszystkim przez pryzmat harcerzy, ponieważ będąc
chłopcem nie zawsze potrafię wczuć się w psychikę i sytuację
harcerki, choć postaram się także niektóre myśli przedstawić
bardziej uniwersalnie.
Jeśli
chodzi o struktury formalne, to z płcią przeciwną czasem
zdarza się spotkać w okręgach i obwodach przy omawianiu
spraw gospodarczych, ale przynajmniej w przypadku jaki
obserwuję na własnym podwórku, tam „edukacja” dotycząca płci
traci nieco na znaczeniu, gdyż zasiadający w nim druhny i
druhowie dawno ją zakończyli, wstępując w związki małżeńskie
lub też wybierając służbę duszpasterską. W obu przypadkach
zaś bezpośrednie wychowanie harcerzy i harcerek nie jest
jedynym zadaniem owych struktur. Jeśli kogoś wychowują, to
siebie nawzajem. Mamy też pewną formalną furtkę dla
struktury koedukacyjnej łączącej drużyny, czyli szczep –
jest to, przynajmniej według moich obserwacji, furtka
wykorzystywana marginalnie, jeśli w ogóle. Struktury
centralne, mimo szczerych chęci i starań zasiadających tam
ludzi, osoby w okresie kształtowania się charakteru
wychowują tylko bardzo pośrednio.
Sądzę iż warto przypomnieć jacy ludzie tworzą hufiec i kto
„wspólnej edukacji” miałby podlegać. To ważna kwestia
praktyczna. Hufiec jest w zasadzie pierwszą strukturą, gdzie
można spotkać wszystkich. Wszystkich, to znaczy: zuchy,
następnie harcerki i harcerzy, wędrowniczki i wędrowników,
parę wolnych elektronów bez sprecyzowanego pomysłu na życie
czyli tak zwane harcerstwo starsze, oraz instruktorów – w
zasadzie już od okresu przed maturą do nieokreślonej
przyszłości, przy czym ludzie po studiach są rzadkością,
poza tym, jak już wspomniałem, większość „edukacji” mają za
sobą. Czyli w hufcu mamy pewnego rodzaju „drabinę
dojrzałości”. Wychowanie będzie tu stopniowane, dla każdego
„szczebla” nieco inne.
Próbując odpowiedzieć sobie na pytanie, czy w ZHR powinniśmy
silić się na koedukację, na samym początku jednak sięgnijmy
do idei i tradycji, i spróbujmy ocenić jej wartość dla
obecnych czasów. Jesteśmy spadkobiercami Baden-Powella, jego
metod opartych na puszczaństwie, zabawach w Kima, obozowaniu
i paleniu ognia, i innych tego typu przyjemnościach.
Puszczając wodze wyobraźni w klasycznej formie nawet trudno
coś dla dziewczynek znaleźć, ale fakt że Organizacja
Harcerek jest większa od Organizacji Harcerzy najwyraźniej
świadczy o tym, że niewyobrażalne też można uczynić
możliwym. Wymagało to modyfikacji metody – i sam ten fakt
świadczy o tym, że tradycji nie należy się po prostu tylko
trzymać. Pamiętajmy, kiedy i dla kogo Baden – Powell tworzył
skauting. U samego początku skauting adresowany był do
nastolatków. Czytając jego książkę dostąpiłem łaski pokory
instruktorskiej, bo o skautmistrzach napisał tam zaledwie
parę słów. To nie ich chciał wychowywać. U niego skauting
był zajęciem młodym chłopcom czasu do okresu dojrzałości i
puszczenie w świat. Nie było mowy o „służbie po grób. W
kwestii koedukacji pamiętajmy, abstrahując od faktu, iż o
dziewczynkach nie wspominał wcale, że Autor był dzieckiem
epoki wiktoriańskiej, gdzie kobieta silna i nowoczesna to
„Rozważna i romantyczna” z powieści Jane Austen. „Ania z
Zielonego Wzgórza” rodziła się dopiero, i to za oceanem.
Kobiety, wspólne wychowanie z nimi i do życia w rodzinie
gościły gdzieś na dalszym horyzoncie człowieka, który
większość życia spędził na wojaczce za morzami, a ożenił się
w wieku, w którym obecnie ludzie mają dorosłe dzieci. Czasy
się zmieniły, to chyba oczywiste. Pamiętajmy, że „naszym
celem jest wychowywać ludzi, a nie zachowywać tradycję” –
stwierdzenie trochę przewrotne, ale można to rozumieć w ten
sposób, iż tradycję która już się zdezaktualizowała należy
twórczo przekształcić i dostosować do indywidualnego
problemu i obecnych czasów, aby osiągnąć jak najlepszy efekt
wychowawczy. I że dotyczy to nie jedynie tradycji leżącej u
zarania dziejów, ale każdej wypracowanej w okresie istnienia
harcerstwa, nawet tradycji mającej rok lub dwa lata. Należy
rozpoznać ducha czasów.
Spróbujmy
podejść do problemu z nieco innej strony. Co chcemy osiągnąć
wychowując naszego harcerza. Może nie wdając się w szczegóły
dyskusji czy produktem ZHR jest HR czy Harcmistrz bądź
Harcmistrzyni (choć cegiełkę dorzucę: niewątpliwie
odpowiedzialność za innych wychowuje bardzo skutecznie, ale
funkcje instruktorskie w organizacji nie mają na nią
monopolu, a pogląd że harcerze są poligonem wychowawczym dla
instruktora wydaje mi się nieco nieetyczny), należy
stwierdzić, że chcemy aby taka osoba była „rycerska”,
otwarta na potrzeby innych, umiejąca porozumieć się z drugą
płcią, potrafiąca zachować się w towarzystwie odpowiednio
kobiety lub mężczyzny, i w końcu odpowiedzialnie wybierająca
małżonka i zakładająca rodzinę.
Moim
zdaniem, a także zdaniem niektórych książek od psychologii,
nie da się tego zrobić „na sucho”. Nie da się przeczytać
książki czy pogadać z kolegą czy wręcz z drużynowym (nawet o
wysokich kwalifikacjach harcmistrza) i już się będzie
wiedziało, jak rozmawiać z kobietą. Bo stwierdzenie że
„uprzejmie i z szacunkiem” niewiele wnosi. Bez względu na
teoretyczne przygotowanie trzeba pamiętać, że w rozmowie z
kobietą, która nam się podoba nasza fizjologia w znaczący
sposób obniża inteligencję. Zapamiętane z książek frazy o
„oczach”, „księżycach” i „sadzawkach Hebronu”, szczytowe
osiągnięcie literatury przedchrystusowej, obecnie powoduje
kompromitację mężczyzny w oczach każdej znanej mi kobiety.
Suche pouczenie o „uprzejmości i szacunku” przegrywa z
hormonami.
Nie da się przygotować teoretycznie na spotkanie z kobietą.
Trzeba ich spotkać kilkaset, pogadać z kilkoma, które nam
się podobają, warto też, w zależności od preferencji, mieć
od jednej do kilku dziewczyn przez nasze nastoletnie życie,
aby nauczyć się przebywać i rozmawiać z kobietą, żeby choć
trochę zmniejszyć ilość naszych receptorów dla adrenaliny i
testosteronu, żeby wiedzieć, że cytaty z „Pieśni nad
pieśniami” straciły swoją porażającą moc, i że nie każdy
wyrzut hormonów do krwiobiegu to miłość. A jak odróżnić
jedno od drugiego? Moim zdaniem tylko przez doświadczenie.
Poza tym
mężczyzna nie każdą kobietę przecież będzie zdobywał. Z
większością po prostu będzie rozmawiał, uczył się, pracował,
miło spędzał czas na spotkaniu towarzyskim. Tego niestety
też trzeba się nauczyć. I to nie z książek czy opowieści. Z
własnego doświadczenia. Nasz charakter kształtuje się w
kontaktach z innymi ludźmi. Nie da się też tego dokonać
tylko w gronie chłopców. Po prostu się nie da.
Jest jasne, że czego nie zapewni nam harcerstwo, zapewni nam
szkoła i podwórko. Nie trzeba dodawać, że jest to argument
zarówno za, jak i przeciw. Muszę tutaj zaznaczyć, że akurat
w moim przypadku dobre liceum okazało się zbawienne, bo to
właśnie tam nauczyłem się podstaw kultury osobistej wobec
mojego pokolenia i umiejętności rozmowy z ludźmi. Harcerstwo
jako nastolatkowi w tym zakresie dało mi bardzo niewiele.
Powód? Jeździliśmy na obozy bez kobiet, a jak już
pojechaliśmy, to nikt nie potrafił zachowywać się normalnie:
najpierw była całkowita negacja obecności kobiet i „z nimi
się nie gadało”, a później poczucie obowiązku młodej kadry
toczyło przegrany bój o byt z obecnością kobiet. Dodam, że
po tym obozie konieczna była gruntowna reforma środowiska.
Obserwując później obozy męskie i żeńskie stwierdziłem, że
wczesne oswajanie z harcerkami daje bardzo pozytywne efekty
i blisko stojące podobozy utrzymują równowagę pomiędzy
integralnością wspólnoty własnego podobozu a wzajemnymi
kontaktami i uprzejmością, przy podkreśleniu odpowiedniej
postawy wychowawców.
Hufiec
posiada szersze spektrum możliwości stwarzania
„koedukacyjnej sytuacji wychowawczej”, i to na różnych
poziomach: zarówno wśród młodszych harcerzy i harcerek, jak
również wśród samych funkcyjnych i instruktorów. Duże
wspólne imprezy hufców, przeznaczone dla zastępów lub
drużyn, wymagające sporych umiejętności instruktorskich,
wbrew obiegowym opiniom malkontentów, przy pewnym
doświadczeniu organizatorów udają się bardzo dobrze.
Wystarczy że impreza odbędzie się pod jednym szyldem, z
grami wspólnymi lub oddzielnie, przy wspólnym
zakwaterowaniu, wspólnym ognisku i wspólnych posiłkach. Jest
jasne że nie będzie się to odbywało często, ale raz w roku
wystarczy, żeby poznać się choć trochę i oswoić wzajemnie z
własnym widokiem, co profituje w dalszych kontaktach poza
oficjalnymi imprezami. Dla funkcyjnych hufca można
przygotować choćby wspólny opłatek wigilijny.
Myślę też,
że w omawianej dziedzinie trudno przecenić rolę sprawnie
działającego duszpasterstwa harcerskiego – mam z tym do
czynienia prawie na co dzień. Spotykamy się na mszach
harcerskich, na uroczystościach, gdzie pełnimy służbę, na
rekolekcjach czy opłatkach wigilijnych. Środowisko, w którym
działam, w dużej mierze integrowane jest właśnie przez
duszpasterstwo harcerskie, a fakt, że jest ono tworzone
zarówno przez harcerzy, jak i harcerki, powoduje, że poza
poczuciem obowiązku do pracy motywuje nas właśnie fakt, że
robimy to wspólnie. Przyjaźń i podziw drugiej strony to
bardzo dobre pozytywne wzmocnienie. Rzeczywiste korzyści
przeważają tutaj nad potencjalnym ryzykiem odrywania od
służby przez płeć przeciwną.
Nie
proponuję tutaj oczywiście „uświadamiania” od najmłodszych
lat. Uważam jednak, że kontakt harcerzy z harcerkami jest
konieczny, w stopniu odpowiednim dla wieku i sytuacji, przy
wykorzystaniu takiego znanego elementu metodyki harcerskiej,
jakim jest stopniowanie trudności. Inaczej będzie to
wyglądało u młodszych harcerzy, a inaczej wśród
instruktorów. To też jest jasne.
Jest też
pytanie o granicę. Myślę że dobrą ilustracją tego
zagadnienia będą moje osobiste doświadczenia tegorocznej
akcji szkoleniowej. Sporo kontrowersji wzbudził w tym roku
fakt odbycia się koedukacyjnego kursu podharcmistrzowskiego
na zgrupowaniu kursowym „Borneo” – podkreślam że byli to
podharcmistrze, czyli ludzie dorośli. Koedukacyjność
polegała na wspólnym kręgu namiotów męskich i żeńskich, i na
części wspólnych zajęć. Wspólne zajęcia nie powodowały
wzburzenia, argument, że w przyszłości będziemy musieli
współpracować pomiędzy chorągwią męską i żeńską (sic!)
został zaakceptowany bez problemu. Część zajęć siłą rzeczy
musiało być oddzielnych z racji różnic w dokumentach obu
Organizacji. Problemem był wspólny krąg obozowy. Wysuwane
argumenty przeciwników tej sytuacji dotyczyły zbyt dużej
możliwości przyłapaniu płci przeciwnej w sytuacji intymnej –
czyli po prostu w samych bokserkach czy w staniku. Dość
dosłownie przytoczę tu jeden z argumentów: „kobietę która
nie jest naszą matką lub siostrą powinniśmy poznawać tak
blisko dopiero po ślubie”. Problem w tym, że „tak blisko”
każdy z nas poznał już kobiety, a kobiety mężczyzn, choćby
na biwakach klasowych w szkole podstawowej, gimnazjum i
liceum. Chcąc czy nie chcąc, na studiach, czyli w wieku
zdobywania stopnia podharcmistrza, każdy względnie normalny
człowiek miał kontakt z „płcią przeciwną w sytuacji
intymnej”. Próba izolowania dojrzałych ludzi od owych
sytuacji jest zamykaniem oczu na pewne oczywiste realia.
Poza tym uświadomienie sobie faktu iż płeć przeciwna też
nosi bieliznę i podlega prawom fizjologii dopiero po ślubie
to zdecydowanie za późno – z szoku moglibyśmy się już nie
otrząsnąć.
Możemy
podejść do tego też trochę filozoficznie. Ustawianie
namiotów w oddzielnych kręgach to narzucona norma
zewnętrzna, zapobiegająca zobaczeniu harcerki w negliżu.
Odpowiednia postawa, czyli odwrócenie wzroku, przeprosiny,
wycofanie się i rozładowujące sytuację słowa to norma
wewnętrzna. System norm zewnętrznych to despotyzm. System
norm wewnętrznych to moralność. Normy wewnętrzne kształcimy
przez wychowanie, czyli przez doświadczenie i przykład
własny. W jakim kręgu obozowym mamy szanse kształcić normy
wewnętrzne?
Przenosząc
to na sytuację na przykład akademika, w pierwszym wypadku
nasz harcerz musiałby zamknąć oczy i uciekać, zostawiając
zawstydzoną (mam nadzieję iż nie rozhisteryzowaną) kobietę i
mało pochlebną opinię o sobie. W drugim wstyd zastąpiłoby
lekkie zażenowanie pokryte uśmiechem wybaczenia wobec
szarmanckiego mężczyzny. Którego harcerza wolelibyśmy mieć
za wychowanka? I czy na pewno wszystkie dorosłe harcerki
potrafiłyby wyjść z takiej sytuacji z klasą?
Wróćmy do
kwestii wieku. Jest bez wątpienia prawdą, iż chłopcy i
dziewczynki w wieku zuchowym, harcerskim i wędrowniczym
niekoniecznie potrafią uwolnić się od traktowania płci
przeciwnej abstrahując od treści erotycznych. To jednak mija
z wiekiem i dojrzałością. Ludzie dojrzali potrafią się od
tego uwolnić, nawet jeśli osoba płci przeciwnej mignie nam
przelotnie w bieliźnie. Wyobrazić to potrafią sobie niestety
przede wszystkim ci, którzy ten etap dojrzałości sami
osiągnęli.
I argument
nieco przewrotny: ilu z nas, czynnych instruktorów, ma drugą
połowę, która nie jest harcerzem lub harcerką? W jakich
okolicznościach się poznaliśmy? I czy któreś z nas może z
czystym sumieniem pierwsze rzucić kamień?
Jakkolwiek
w harcerstwie stosujemy wychowanie przez stwarzanie sytuacji
wychowawczej, to zachodzi ono głównie przez odpowiednie
wzorce postaw i zachowań instruktorów, a nie przez
ograniczenie różnorodności samych sytuacji. Tego typu
działania spowodują, że nasze wychowanie będzie niepełne i
ułomne. Nie sposób przewidzieć przecież wszystkiego, a jeśli
ograniczymy jeszcze bardziej nasze skromne środki, z pobudek
nie zawsze racjonalnych, sprawimy, że z naszej winy harcerze
i harcerki będą nieprzygotowane do wyzwań stawianych przez
życie. Parafrazując mojego ulubionego poetę można
powiedzieć, że bez względu na to czy będziemy się z realiami
liczyć, realia na pewno nie będą liczyć się z nami.
pwd. Marcin Ceynowa
Wszelkie artykuły komentujemy
na
www.pobudka.zhr.pl/forum
>>> wejdź
|
|
|