Phm Robert
CHALIMONIUK HR
Plakietka
- Jak wam
się to podoba? - zapytałem kilku kursantów akurat będących w
komendzie okazując im gotową plakietkę kursu -Właśnie nam
przywieziono.
- Jak
to? To teraz będą takie? Nie będziemy wyszywać, tak jak
zawsze? Na twarzach zebranych maluje się widoczne
zdziwienie.
- Zobaczymy, pogadamy o tym przy ognisku...
Odkąd
pamiętam i już na pewno odkąd Agricola pojawiła się w ZHRze
mniej lub bardziej zgrabny dębowy zielony liść z żółtym
obszyciem, stylizowanym „a” i rokiem
widniał na
rękawie tych, którzy przeszli przez kurs. Był widocznym
świadectwem uczestnictwa w kształceniu. Raz przyszyty
zostawał na całe życie.
Plakietka
kursowa zawsze była wyszywana własnoręcznie przez kursantów.
Koniecznie jeszcze na kursie, w wolnej chwili, bo nikt na
robótki ręczne nie zakładał w programie szkolenia czasu. Ot,
miała być gotowa na koniec i tyle. A że tak było co najmniej
od paru lat, w świadomości harcerzy było od zawsze...
Zasiedliśmy w kręgu. Rozbrzmiały ostatnie słowa Płonie
Ognisko... i blask dopiero co rozpalonego ognia począł
wyłaniać z mroku zebranych. Można więc było zacząć.
Rozdałem
wszystkim plakietki i zabrałem głos.
-
Dostajecie dziś do ręki plakietki kursowe, symbol naszej
Agricoli. Jak widzicie są już gotowe. Dotychczasowym
zwyczajem było zrobienie ich samodzielnie, przyszycie na
rękawie i noszenie już na stałe. Szkoda jednak czasu na
haftowanie. Myślę też, że mundur to nie choinka, więc i nie
ma co się obwieszać pamiątkową plakietką. Niech więc od dziś
zielony liść będzie nie tylko symbolem ukończenia Agricoli
ale i świeżości waszej instruktorskiej drogi. Niech tak jak
klonowy listek umieszczany na szybach młodych kierowców
oznajmia wszem i wobec by traktowano was nieco ulgowo i nie
rugano z miejsca za metodyczne potknięcia. Odprujcie
plakietkę, gdy uznacie, że jesteście już dobrymi
drużynowymi.
Zapadła
cisza. Takie rewolucyjne postawienie sprawy musiało jednak
wywołać ferment w niejednej głowie.
- No, ale powiedzcie jak wam się podobają, co o tym
sadzicie? - zagaiłem
- Ja tego badziewia nie przyszyje – odezwał się śmiało
Przemek – mój drużynowy i inni, których znam do dziś noszą
własnoręcznie wyszytą Agricolkę, a teraz... co to za
festyn?!
- Bez przesady – padł głos z drugiej strony kręgu – nie
jest taka zła, no i nie trzeba wyszywać
- Racja – zawtórował ktoś inny
- Taaak – z naciskiem rzekł Przemek – zaczyna się, może
jeszcze zrezygnujmy z namiotów i pionierki, pewno
wolelibyście ośrodki, miękkie łóżka i catering bo wygodniej,
do czego to zmierza...
- No właśnie, festyn – przytaknęli podzielający te obawy
- Chłopaki, ale to przecież tylko pamiątka – próbowałem
zbagatelizować sprawę.
Mocno
zaoponowali przeciwnicy. Przytaknęli zwolennicy. Zaszumiało.
- Czy ja mogę coś powiedzieć? – odezwał się Marabut.
Zebrani umilkli i wszystkie oczy skierowały się na
harcmistrza.
- Musze powiedzieć, że jako członek komendy Mazowieckiej
Chorągwi Harcerzy jestem oburzony tym, co się tutaj
wydarzyło. Sądzę, że takie wypadki nie mają prawa w ogóle
mieć miejsca, a osoba odpowiedzialna za wyprodukowanie tych
plakietek powinna sfinansować je z własnej kieszeni.
Zapadła
cisza. Ja spuściłem głowę z goryczą przełykając takie
dictum.
- To wyszywamy! – zakrzyknął ktoś ze zwolenników tej
opcji
- Człowieku, kiedy ty na to czas znajdziesz... –
racjonalnie podważył entuzjazm Rebug. I dyskusja znów
rozgorzała na nowo
- Poprzednicy to robili i dawali rade, poza tym taka
tradycja Agricoli nie odchodźmy od niej,
- Taaaa słyszałem od absolwentów z danych lat jak to
było. Może też powinniśmy powrócić do tradycji notorycznego
niedosypiania, kapralskiej musztry i wykładów prowadzonych w
środku nocy na pomoście z nogami zanurzonymi w zimnej wodzie
by nie zasnąć ze zmęczenia? – skwitował to Dexter
- No nie... bez przesady, wyszycie plakietki to raptem
2-3 godziny...
- Panowie, ale przecież już teraz brakuje wam chwili na
wypoczynek, bo w wolnych chwilach rozpracowujecie zadania
metodyczne czy też np. piszecie projekt nowej sprawności czy
inne zadanie na zaliczenie. A może jesteście w stanie
powiedzieć z jakich zajęć jesteście gotowi zrezygnować by
mieć czas na dzierganie? – podsuwałem kolejne wątpliwości
- No w sumie nie ma z czego, ale ja tam mogę nawet noc
poświęcić by wyszyć – odrzekł zdecydowany głos
- A ja nie spać do końca obozu byle się nie wygłupić
powrotem z maszynowo zrobioną plakietką – dodał kolejny
- Panowie tylko po co? Na sprawność hafciarza? –
repetowałem.
- Plakietka to symbol mojej wiedzy i umiejętności tu
nabytych, również tych chwil i przygód, które razem
przeżywamy. Ważna rzecz, istotny symbol. A to co dla nas
cenne nie pochodzi z fabryki lecz jest własnej konstrukcji.
- No właśnie to tak jak kupić sobie luksusowy jacht lub
zbudować łajbę od podstaw poznając konstrukcje i właściwości
materiałów. Co ma większą wartość?
- Racja – zawtórował Marabut, znany wszystkim też jako
żeglarz.
- Ha! Ale zauważ, że np. jak chcesz pojeździć na nartach
to ich nie strugasz z desek tylko wybierasz gotowe –
skontrowała druga strona
- A ja proponuje inny przykład. Spójrzcie na wasze
mundury i powiedzcie co jest na nich najważniejsze?...
krzyż! Czy ktoś z was wykuł go młotem czy też dostał gotowy?
- No ale ze sprawnościami jest inaczej
- A ja powiem inną historie – wstał Piotr najwyraźniej
szykując dłuższa wypowiedź...
Długo
jeszcze trwała dyskusja. Wiele padało argumentów. Coraz
ciekawsze w formie i treści stawały się wypowiedzi. Coraz
mniej pozostawało niezdecydowanych.
W końcu
przyszedł czas na rozstrzygniecie. Wstaliśmy i jak w
programie „kto ma rację” rozeszliśmy się na dwie frakcje –
zwolenników wyszywania zgrupowanych wokół Marabuta i
przyszycia nowych plakietek wokół mnie. Tak zakończyło się
nasze ognisko. Kilka dni później ustaliliśmy ze każdy
postąpi wg. własnego uznania.
W
listopadzie, spotkaliśmy się ponownie w niemal tym samym
gronie na wręczeniu patentów. Część miała na rękawach gotowe
plakietki część przygotowała je samodzielnie. Nikt przez to
nie czuł się lepszy ani gorszy – przecież nie o to chodziło
w kursie, nie to było celem.
Nasza
obozowa dyskusja była ostra i zdecydowana. Argumenty twarde,
a stanowiska nieustępliwe. Mimo to nikt nikogo nie wyzwał,
nie starał się poniżyć czy też ośmieszyć, nie zszedł z
tematu. Kursowe przeżycia jeśli już, raczej scementowały
nasze braterstwo. Plakietka w tym sporze nie była rzeczą
istotną. Co ważniejsze cała sprawa była przeze mnie i
Marabuta ukartowana i spór wywołany poniekąd sztucznie. Tak
na dobrą sprawę do ostatniej chwili wahaliśmy się kto
powinien po której stronie stanąć. Opracowując kurs nawet
nie zauważyliśmy problemu.
Nie o to
chodziło. Ważne były uświadomienie roli tradycji i
zwyczajów, podejście do niech jako narzędzia metody, którym
dowolnie można dysponować oraz co może najistotniejsze -
umiejętność dyskutowania, postawa.
W ZHR, nie
od dziś, ścierają się różne wizje ruchu harcerskiego często
bardzo odmienne. To normalne – każdy z nas inaczej widzi
skuteczne oddziaływanie w duchu ideałów. Choć nie brakuje
też i błądzących, ta różnorodność powinna być naszą siłą. W
końcu w ogniu dyskusji wykuwają się najlepsze rozwiązania.
Co najważniejsze nie zapominajmy co jest naprawdę celem.
Harcerskie ideały to nie jest jakiś program na później czy
też zasady, z których się wyrasta lub korzysta, gdy jest
wygodniej, to drogowskaz na tu i teraz. Nie można go
zawiesić w imię doraźnych zamierzeń postanowienia na swoim.
Nieharcerskie jest cenzurowanie niewygodnych wypowiedzi,
wykorzystywanie funkcji do wymuszania swojej woli,
fałszowanie prawdy. Tym boleśniejsze im na wyższych
funkcjach zaczyna się pojawiać. Jeśli tak się dzieje, jeśli
cel uświęca środki to chyba znak, że gdzieś
ktoś zagubił sens naszych ideałów.
Warto o
tym pamiętać – nadchodzi czas wyborów.
Jakiś czas
temu liczne komentarze wywołało łączenie funkcji senatora i
przewodniczącego ZHR przez hm. Kazimierza Wiatra. Na zhr.pl
zaroiło się od głosów wzywających do refleksji czy wręcz
ustąpienia z funkcji. Byłem jednym z nich. Uważam bowiem, że
nie tyle mam prawo co obowiązek dbania o dobro związku.
Wśród
wypisujących swoje zdanie były też osoby odmiennie
oceniające sytuację.
Jeden z
instruktorów, któremu najwyraźniej głosy oburzenia były nie
w smak, pragnąc uciszyć głosy sprzeciwu wyraził się
przysłowiem „psy szczekają karawana idzie dalej”. Zrobiło mi
się niemiło. Ostatni raz słyszałem te zdanie z ust rodzica
jako komentarz do trudności pracy mojej drużyny w realiach
lat osiemdziesiątych. Tym bardziej było to przykre. No i jak
można w braterskiej organizacji tak od psów...
Jak
myślicie, co powinienem zrobić z delikwentem, gdy spotkam go
twarzą w twarz? Odszczeknąć tak by położył po sobie uszy? A
może boleśnie ugryźć? Ja wiem.
Sadzę, że
staniemy w bratnim kręgu, wyciągnę do niego dłoń i powiem...
podaj łapę

phm Robert
Chalimoniuk HR
PS. Od
czasu Agricolowej dysputy
minęło już nieco czasu. Pamięć szwankuje. Możliwe wiec, że
opisując tutaj to wydarzenie pomyliłem autorów wypowiedzi,
za co z góry przepraszam. Sądzę jednak, że dobrze oddałem
ducha rozmowy i cześć argumentów.
Wszelkie artykuły komentujemy
na
www.pobudka.zhr.pl/forum
>>> wejdź
|